Nowy felieton Karoliny Korwin Piotrowskiej: "W internecie można wszystko?"

Felietony Karoliny Korwin Piotrowskiej
Felietony Karoliny Korwin Piotrowskiej

Donald Tusk przeczytał szkalujące komentarze, które wysyłane są do jego córki. Grożą jej śmiercią, zabiciem całej rodziny, pokutą za grzechy i katastrofę smoleńską. Są chamskie, prostackie, pełne koszmarnej agresji i czystej niepohamowanej nienawiści. Włos się jeży ze strachu, że ktoś może siedzieć przed komputerem i pisać coś takiego, a potem wysyłać i - co gorsza - nie bojąc się konsekwencji. Bo te zwykle nie następują. Mnie trochę mniej to wszystko dziwi, bo mam to na co dzień.

Nie mam taty w polityce, nie prowadzę hitowego bloga, ale robię w szołbizie i zdarza mi się powiedzieć prawdę prosto w oczy. Poddawać w wątpliwość pewne zjawiska. Nie używam przy tym chamskich słów i nikomu nie grożę niczym. Ale sekty fanowskie kilku polskich niby gwiazd estrady czy uzurpatorskich szafiarek, regularnie wysyłają do mnie „miłe" listy. Grożą mi morderstwem, pobiciem, pocięciem nożem twarzy, spaleniem mieszkania i otruciem psa. Leją szambo najgorsze z możliwych. Wyzwanie dla językoznawcy i badacza polskiego chamstwa. Niektórzy kojarzą niestety nawet, gdzie mieszkam. Nie jest to komfortowe, bo szaleństwo ludzkie, zadufanie w gwieździe i jeszcze bycie przez nią permanentnie podjudzanym do działań w imię miłości do niej i ślepego jej oddania, trudne jest do opanowania i pojęcia ludzkim rozumem. Ostatnio byłam celem ataków bandy chamskich gimbusów, pryszczatych nastolatków, którzy będąc na utrzymaniu, mam nadzieję nieświadomych niczego rodziców, zamiast wkuwać matematykę do lekcji, miotali pod moim adresem groźby karalne. Bo tak. Bo można. Bo w internecie przecież wszystko można i nikt na policję nie pójdzie... czy aby na pewno?

Nie mam komfortu bycia córką premiera. Nie wynajmę sobie ochrony. Kiedy ostatnio poważnie zachorował mój pies, pierwsze podejrzenie skierowane było w stronę tego, czy aby ktoś go nie otruł. Bo takie groźby są regularnie wysyłane na mojego facebooka. Ale samo to, że to było brane pod uwagę, uświadamia jak chora jest ta sytuacja. Że nie ma się z czego śmiać.

Znam wiele osób publicznych, które regularnie, wraz ze swymi rodzinami, atakowane są w internecie. Nie, że ktoś jest gruby czy brzydki, bo to już chamski polski internetowy standard. Chodzi o groźby, często groźby karalne, takie, które ktoś kiedyś może zechcieć spełnić. Bo będzie miał zły dzień. Bo wstał z łóżka lewą nogą i ma wszystkiego dosyć. Bo celebryta sobie przecież zasłużył. Bo tak i już. Niech ma.

Niedawno czytałam o tym, co wybuchło w polskich mediach, kiedy kilka lat temu "Super Express" opublikował zdjęcia senatora Piesiewicza kupione od jego szantażystów. O tym, co zrobiono z życiem jego samego i jego rodziny w gazetach, telewizjach, w internecie, na forach dyskusyjnych. Przelała się wtedy przez gazety ciekawa dyskusja o tym, co można, a czego nie, gdzie postawić granicę, po przekroczeniu której musi zareagować prawo, policja, prokuratura. Nic więcej potem nie zrobiono. Podyskutowano i już.

Teraz Premier otwarcie czyta to, co dostaje jego córka. Niektórzy się z tego śmieją. Głupi to śmiech. Bez wyobraźni. Czy naprawdę trzeba tragedii, żeby ktoś się opamiętał i zaczął z groźbami w internecie walczyć w rzeczywisty sposób?

Życzmy sobie pokoju i spokoju na Wielkanoc.

podziel się:

Pozostałe wiadomości